Edynburg na weekend

EDYNBURG - Od dłuższego czasu ten kierunek widniał na mojej liście. Niby bardzo blisko, biorąc pod uwagę wypady w bardziej odległe miejsca,  ale jakoś ciężko było się zebrać. Jednak odbywający się co roku w sierpniu festiwal Edynburski Fringe postawił kropkę nad „i”  - czas pakować plecak

Pierwsze pytanie które sobie zadałam to : Czym.. ? Pociąg, autobus czy samolot ?

Plan A - pociąg , jednak cena biletu blisko 200 funtów w obie strony zniechęciła mnie do skorzystania z tego środka transportu.

Plan B – autobus. Znalazłam dwie opcje, Megabus – 25 funtów w obie strony lub nationalexpress 80 funtów jednak czas podroży 12h okazał się nie do przyjęcia mając na uwadze to, ze spędzę tam dosłownie 4 dni.

Pozostał plan C, którego się najbardziej obawiałam - samolot . Wyboru za dużego nie było , ponieważ z Bristolu w tamtym kierunku lata tylko Easy jet. Jak się jednak okazało opcja ta wypadła dla mnie najkorzystniej. Z 6 -dniowym wyprzedzeniem za bilet w obie strony zapłaciłam jedyne 98 funtów a lot trwał zaledwie 50minut.

Transport z lotniska w Edynburgu do centrum miasta okazał się wyjątkowo szybki.  Zaraz przy wyjściu czekają na turystów autobusy firmy airline express ( piętrowe, ze stolikami na górnym pokładzie), które za 3,5 funta, w 20 min przewożą nas do samego serca miasta.

Dowiedziałam się również o innej, tańszej opcji, lecz nieco dłuższej - autobus nr 100, którym dojedziemy do centrum za 1,4 funta .

Przystanek końcowy jest w samym sercu Edynburga, do którego dojeżdża się popularną ulicą Princess Street z pięknym widokiem na Edynburski Zamek

Zaledwie 10 min od stacji, na starym mieście, mieścił się mój 5 gwiazdkowy Smart City Hostel . Nie do końca wierzyłam w te 5 gwiazdek, jednak jak na hostel,z całą pewnością mogę potwierdzić, że tyle ma. Rewelacyjnie wyposażony. Mój pokój posiadał łazienkę z szamponem i mydłem ( hostelowym) , 4 łózka, spore biurko, fotel i szafki. Na jedno łózko przypadały dwa duże białe ręczniki. Ogólnie bardzo czysto, nie skłamię pisząc- wręcz pachnąco. Pościel zmieniana codziennie. Jak na takie warunki powiedziałabym, że cena bardzo atrakcyjna. W dniu festiwalu za noc zapłaciłam jedyne 18 funtów.

Hostel posiada również bogaty bufet w którym za jedynie 4,90 można zjeść przepyszne śniadanie -od jajecznic, owoców, kiełbasek, ziemniaków, jogurtów, płatków, mleka itp. po różne napoje, kawa , herbatę, soki, wodę ( woda do dyspozycji 24h na dobę w restauracji i bez limitów). Obok bufetu znajduje się restauracja, która serwuje również pizze, obiady i inne posiłki. Oczywiście jak to w barze, można również napić się czegoś mocniejszego. Sala posiada kilka sporych telewizorów zawieszonych w kilku miejscach, cześć wypoczynkową oraz kilka stołów bilardowych. Znajdziemy tam również osobną kuchnię, kompletnie wyposażoną i bardzo czystą, w której można samodzielnie przygotowywać posiłki. Obok, znajduje się również osobna sala w której w każdy poniedziałek odbywa się open mice oraz inne wydarzenia. Urokowi tego miejsca dodaje przesympatyczna obsługa.

Jedyna wada jakiej się dopatrzyłam, to internet. Komputery z których można skorzystać są dość drogie, bo 2,00 za 10 min, lub 5,00 za dzień i 15,00 za tydz. mając swój sprzęt. Niby wakacje i można byłoby sobie odpuścić surfowanie w przestworzach, jednak mój wyjazd był spontaniczny i atrakcji wyszukiwałam na miejscu w zależności o sytuacji i pogody. Internet był po prostu niezbędny.

Z recepcji udałam się w poszukiwaniu pokoju, co nie było łatwe, gdyż  hostel okazał się być ogromny. Po zakwaterowaniu, szybko rzuciłam swoje rzeczy na łóżko i pobiegłam rozejrzeć się po okolicy.

Nie miałam żadnego konkretnego planu. Zaraz po śniadaniu, pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, to sprawdzenie prognozy pogody. To głównie od niej zależało: „co, gdzie i kiedy” będę robić. Oczywiście najważniejszy był dla mnie Zamek, jednak pogoda na zewnątrz była nie za ciekawa. Sporo chmur i mgła. Postanowiłam w pierwszej kolejności udać się do Portobello. Wiedziałam tylko tyle, z forów internetowych , ze jedzie się tam 20 min autobusem . To wszystko . Skierowałam się na pierwszy lepszy przystanek i zapytałam przypadkowej osoby o Portobello . Okazało się,że dojadę tam autobusem nr 26 z przystanku po drugiej stronie ulicy. Koszt biletu na cały dzień to 3,50 lub jednorazowy przejazd 1,40.

Prosto z autobusu skierowałam się w stronę plaży lecz lekko się rozczarowałam. Morze było...ale hen daleko. Odpływ. Przeszłam cala „promenadę|” i stwierdziłam ,ze to nie ma sensu, szkoda czasu, wracam. Po drodze na przystanek, w pierwszym lepszym sklepie zapytałam się co ile są odpływy i przypływy. Okazało, ze co 7 godzin. Z moich obliczeń wyszło, ze około 17stej woda powinna znów się pojawić. Postanowiłam wrócić później.

Po powrocie do Edynburga skierowałam się w stronę zamku. Niebo się przejaśniło więc zapowiadał się ładny dzień. Kiedy tyko przekroczyłam bramę zobaczyłam niekończąca się kolejkę do kasy. Wiedziałam już ,ze łatwo nie będzie. Po około godzinie w końcu kupiłam bilet . Cena biletu najtańszego to 16,00 ale Zamek zdecydowanie warty tej ceny. Przy dobrej widoczności możemy podziwiać przepiękną panoramę Edynbyrgh'a.

Kolejnym punktem miał być Pałac Holyrood. Kierując się w dół główną ulicą, minęłam strefę festiwalu, wielu ulicznych artystów, setki ludzi, by w końcu dotrzeć do Pałacu z pięknymi ogrodami. W końcowym efekcie zobaczyłam go jednak tylko przez bramę. Musiałam zrezygnować z wejścia, ponieważ zerkając na zegarek okazało się, ze czasu miałam bardzo mało, max pół godziny a koszt był 10 funtów. Czyli żeby tylko wejść i wyjść. Ewentualnie biegać.

Skierowałam się więc do Clapton Hill z egipskim monumentem i wieżą widokowa (Nelson Monument ). Naprawdę warto zapłacić 3 funty, pokonać strome, kręte schody ( 143 ) i wejść na wieże, bo widok na wszystkie strony świata bezcenny.

Po Clapton Hill, wyruszyłam znów do Portobello. W przeciwieństwie do godzin porannych promenada tętniła życiem. Mnóstwo turystów, muzyki, zabaw i gier dla dzieci. W końcu poczułam, ze jestem nad morzem. Po koło godzinnym spacerze i kilku zdjęciach, usatysfakcjonowana wróciłam do Edynburga i skierowałam się w stronę festiwalu. Po drodze zrobiłam sobie krótką przerwę na hiszpańską paelę. Zatrzymując się przy kolejnych artystach uwagę moją przykuł kościół z którego leciał rockowa muzyka na żywo. Przed drzwiami zapraszali do środka na oglądanie olimpiady. Przetarłam oczy ze zdumienia, ponieważ w środku zobaczyłam bar, pizzerie,scene i ogromny telebim. Postałam tam przez chwilkę, posłuchałam muzyki i przeszłam  dalej wzdłuż strefy festiwalowej . Nie byłam jeszcze pewna co do następnego dnia.

Wracając z całodziennej wycieczki , przy wejściu do mojego hostelu ,znalazłam jedna ulotkę gdzie oferowano jednodniowa wycieczkę do Loch Ness przez góry Glen cole. Zapisy były obok w hostelu na High Street. Ponieważ była to godz 20sta a wyjazd był o 8 rano drugiego dnia nie byłam pewna czy się załapię. Jednak zaryzykowałam. Pani niestety powiedziała, ze bus popsuty i chwilowo wyjazdy zostały odwołane ale skierowała mnie do innego punktu niedaleko przy Mail Street. Tam niestety bus okazał się być cały zapchany, więc nie było szans. Ponieważ była już blisko 21-sza zaczęłam wątpić w zobaczenie potwora Loch Ness, ale zapytałam, czy może zna kogoś kto jeździ w w tamtą stronę. Okazało się ze zna i zadzwoni. Była godzina 21wsza i nie tylko w biurze ktoś siedział ale i miejsce się znalazło! Mało tego, ponieważ pani stwierdziła, że sporo biur zaliczyłam po drodze nie poddając się, sprzedała mi bilet studencki za 39 funtów. ( Normalny 49,00 )

O 7:45 rano mieliśmy zbiórkę. Miły pan kierowca w szkockim stroju , nie do końca sprawnie sprawdzają listę obecności ( myślę, że każdy mógł tam wsiąść bez biletu i nawet by nie zauważył )zaprosił wszystkich do busa.

Przed nami było blisko 600km – 12h przez Patrchow, Noch Less, Glen Coe i Fort William

Załapałam się na wycieczkę z samymi Azjatami. Pierwszy przystanek był w Patroch ,zatrzymaliśmy się tam na na śniadanie i poranna kawę. A ponieważ był to okres festiwalu, mało kto był wyspany co można było zauważyć po chrapiących współpasażerach. Na moje oko spali lub drzemali wszyscy reagując jedynie na sygnał kierowcy „postój” . Wtedy to, zrywali z miejsca lecąc z aparatami, cykając na oślep zdjęcia, żeby znów usiąść, zamkną oczy i zacząć chrapać za nim jeszcze bus ruszy z miejsca. Kierowca próbował coś opowiadać, żartować zadawać pytania, ale ponieważ nie słyszał żadnej reakcji poddał się i wyłączył mikrofon .

Kolejny postój, to park kolo małego wodospadu. Tez szybka akcja, dokładnie taka sama jak poprzednia, 15 min przerwy zdjęcia i do busa.  

Po kolejnych dwóch krótkich przystankach w końcu dotarliśmy do Loch Ness. Bilety na statek, który płyną godzinę, kosztowały 12 funtów. Niestety była to chyba najnudniejsza atrakcja turystyczna. Cena bardzo mocno przesadzona. Zrobiliśmy tylko maleńkie kółko po skrawku jeziora z puszczonym z taśmy przewodnikiem. Gdybym miała jeszcze raz korzystać z tego rodzaju atrakcji, zdecydowanie wybrałabym ponton. Tam przewodnik był prawdziwy i do tego chyba dość zabawny. Głośno krzyczał, śmiał się i zabawiał swoich pasażerów. Nasz statek turyści opuszczali w milczeniu i z kwaśnymi minami.

Niezbyt zadowoleni wróciliśmy do busa. Przed nami jeszcze Fort Wiliam i moje upragnione Glen Coe. Zamek w Fort William okazał się być całkiem przyjemny. Po krótkiej przerwie i serii zdjęć udaliśmy się jeszcze na zakupy do pobliskiego sporego sklepu z asortymentem typowo szkockim. Tam też zjedliśmy posiłek

Pogoda, może nie była zbyt przyjemna, ale na szczęście było ciepło. Krajobraz za oknem szybko stawał się górzysty i coraz piękniejszy. Niestety nie było szans na postój gdziekolwiek. Kierowca zatrzymał się dopiero na malutkim parkingu w dość ruchliwym turystycznie miejscu.

Piękno tych gór tak mnie urzekła, ze nie chciałam stamtąd wracać. Niestety przerwa była bardzo krótka, dosłownie na kilka zdjęć. Resztę pięknych pejzaży podziwiałam zza brudnej szyby busa.

Osobiście nie jestem za tego typu wycieczkami. Wole sama decydować co zobaczyć i ile czasu chcę gdzieś spędzić. Jednak byłam sama i bez samochodu i miałam tylko jeden extra dzień, więc spróbowałam tej opcji. Podsumowując, ten jednodniowy wyjazd wzbudził tylko mój apetyt na Szkocję. Mam nadzieję jeszcze tam wrócić w innych okolicznościach i z własnym transportem.  

Przed wylotem postanowiłam jeszcze zrobić krótki wypad do Glasgow. Nastawiłam budzik na 6:30 rano, szybko się pozbierałam i skierowałam najpierw na dworzec kolejowy, do którego miałam najbliżej. Wyczytałam ,że bilety na pociąg są od 10 - do 20 funtów w obie strony. Niestety godzina o której chciałam jechać była dość chodliwa wiec bilet wychodził znacznie więcej. Szybko skierowałam się w stronę dworca autobusowego. Tam znów sporo przewoźników do wyboru łącznie z mega busem jeżdżącym co 10-15 min do Glasgow. Bilet okazał się dość tani, bo 10 funtów w obie strony. Czas przejazdu około 1h 30min.

Wysiadłam i nie wiedziałam, co dalej. Zaczęłam szukaj informacji turystycznej z mapkami i atrakcjami. Niestety takowej nie znalazłam na dworcu. Dostałam tylko jakąś mapkę samego centrum jak dojść do placu George Square ( słynny plac w Glasgow) Na mapce pan zaznaczył mi gdzie znajduje się informacja turystyczna.  O George Square wcześniej słyszałam i chciałam tam trafić, wiec wszystko się zgadzało. W informacji turystycznej zapytałam co mogę zobaczyć przez 5h i poprosiłam o mapkę. Z mapką  w reku udałam się do kafejki, w której zjadłam śniadanie i wypiłam pierwsza kawę. Wybrałam interesujący mnie kierunek i udałam się przez centrum w stronę Planetarium, centrum konferencyjnego i muzeum transportu.

Z Muzeum transportu z którego chciałam zrezygnować, byłam chyba najbardziej zadowolona. Miałam wejść tam dosłownie na chwilę, jednak stare historyczne pojazdy z Glasgow wzięły górę. Spędziłam tam około 1h nie mogąc się napatrzeć . Muzeum jest bezpłatne. Po długim powrotnym spacerze, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Zmęczona i głodna wróciłam na dworzec. Stamtąd do Edynburga i prosto na lotnisko.

Obejrzyj galerię na stronie:
http://www.informacje24.co.uk/tam-bylismy-relacje/10-6/12420-edynburg-na-weekend.html?tmpl=component&print=1&layout=default&page=#sigProGalleria912417f3a6