Rozkład radiolatarni przyczyną katastrofy w Smoleńsku
Nietypowe ułożenie dwóch radiolatarni pomagającym pilotom w lądowaniu mogło być przyczyną wypadku prezydenckiego samolotu.
Jak powiedział Rzeczpospolitej jeden z byłych pilotów ze Smoleńska, układ radiolatarni w Smoleńsku jest niestandardowy. Jeśli pilot o tym nie wiedział, mogło to być przyczyną katastrofy.
Normalnie są dwie radiolatarnie ulokowane w odległości 4000 i 1000 metrów od początku pasa startowego. W Smoleńsku dalsza radiolatarnia ulokowana była w odległości 6 kilometrów.
Jeśli pilot przyjąłby standardowo obowiązującą odległość to jego trajektoria lotu uległaby spłaszczaniu i mnie więcej półtora do dwóch kilometrów do pasa startowego znalazłby się na wysokości kilku metrów nad ziemią.
„ Leciał tak, jakby tutaj właśnie spodziewał się pasa startowego” – stwierdził Aleksandr Koronczik, inny pilot ze Smoleńska, z którym udało się porozmawiać Rzeczpospolitej.
Czy więc rzeczywiście przyczyną katastrofy mogło być niestandardowe rozmieszczenie radiolatarni? Rosyjscy eksperci podkreślają, że jest to możliwe tylko przy nagromadzeniu innych pomyłek.
„Pilot powinien przed lotem dostać te parametry od strony rosyjskiej, a dane powinny być wprowadzone do urządzeń znajdujących się w samolocie” – zaznacza informator „Rz”.
Pilot Arkadiusz Protasiuk leciał już do Smoleńska 7 kwietnia z premierem Donaldem Tuskiem. – Był wtedy jednak drugim pilotem, a samolot mógł podlatywać z drugiej strony pasa – mówią nasi rozmówcy. – A z drugiej strony rozkład radiolatarni jest standardowy – 1 i 4 km.
„Podchodziliśmy do lądowania z tej samej strony” – zapewnia jednak „Rzeczpospolitą” płk Bartosz Stroiński, dowódca eskadry samolotowej Pułku Lotnictwa Specjalnego, który był 7 kwietnia kapitanem Tu-154. Jego zdaniem rozkład radiolatarni nie miał wpływu na katastrofę.
Źródło: Rzeczpospolita
